on 30 października, 2013 • Tu gdzie szarą wiklinę iskrami stroi słońce, zaś wiatr ptakami; tu gdzie Wisła jak synogarlica grucha falą płynąc do księżyca; tu gdzie z dębu jemioła migotliwa silnie złoci się, gdy dnia przybywa, tu mój dom, w nim kos mój gwiżdże, drze się, jakby nadal był w wesołym lesie; tu mój czas jak syren włos schwytany, tu te lampy razem z instrumentami, tu łzy moje i architektura, cień od łez i promień z mrocznej szpary; tutaj wszystkie moje gałęzie i konary, pośród których odpoczywam jak chmura. A ty jesteś dezerter. A ty jesteś zdrajca. Okiem zdrajcy patrzysz na Rawennę, na mozaik kamyczki promienne, potem piórem, ręką dezertera chciałbyś myślom swym kształt nadać trwały – ale oto litery powstały i splunęły ci w pysk. Wierszyk umiera. A tyś myślał, że ci będzie lepiej, a tyś myślał, że lutnia to sklepik, z którym można koczować przez bruki – byle tylko chleb i piżama – tak, mój panie, nowojorski kramarz rozumuje na temat sztuki. Uch, przebolałem ja tę sprawę, jakby mnie batem bili, klnę się na matkę i Warszawę, że to mnie jeszcze boli; a ja sądziłem: minie, przejdzie, że jakoś ból wypielę – a ty mi ciągle z dna pamięci wypływasz jak topielec – topielca wiatr i strach przegania, topielec spływa w nocy z martwą maszyną do pisania, zdziwiony, że nie tworzy. Nie tak, bratku, zrobił Kochanowski: on też jeździł, ale tutaj trwał – i wyciągnął swoje gałęzie aż po flagę czerwoną dni naszych – i pozłocił swe liściaste zgłoski wielkim światłem Południa i Wschodu; nie zamienił Polski na walizkę – i dlatego świeci tak jak laur, tak jak Morze Śródziemne, wstążka modra w złotych włosach kontynentu. Lasy moje olsztyńskie, jeziora mazurskie, sianokosy i śniegi, co je dzik zakrwawia, dziękuję wam za wszystko i pięknie pozdrawiam. Od Węgorzowa po Wiartel, od Ełku do Ostródy witam sikorki w brzasku, na sosnach dzięcioły i w lutym, choć mróz trzaska, kwitnące jemioły. Pokłon wam biję, chmurki, i wam, chyże pagórki, żeście mi ułożyły rękę do pisania i strunę odnalazłem, co srebrnie podzwania. Bo to jest właśnie ona, to jest ta srebrna struna, podług niej zdania stroję, by gwarzyły razem, by z robotnikiem zrosły się i z krajobrazem. A ty jesteś dezerter. A ty jesteś zdrajca, mrok – pleśń – strach – Architektur świetliste drżenia jak w myśl i światło rozrosła złota gałązka, róże z Pestum – które znam tylko ze słyszenia (opowiadała mi o nich Anna Żeromska); i ten gwarny blask oklep na chmurze, i ten laur, co go zefir rusza – i Rawenna, i znowu róże (takie same jak za Owidiusza) i fontanny rzymskie, i ich woda, Palermo i Taormina: cały ten kram chętnie oddam za jeden liść polskiego dzikiego wina. Trzeba tylko schylić się, liść podjąć, ziemię i horyzont, razem! w górę! aż ten ostry żwir stęknie melodią, w dali wiatr zaćwierka mazurkiem, aż pieśń buchnie ze zbóż i maszyny, aż tu błysną one Taorminy jakby dęby złote, gadające ciągle jedno słowo: słońce! słońce! aż się w tobie spotkają na wieki: twoja pieśń i robotnik, jak dwie rzeki. Oto nasza myśl szopenowska – oto nasza warta stalinowska. Truman światła nie zgasi nam; warta! warta! warta dniem i nocą: u Notre-Dame i u koncertów Bacha. Jak pancernik płynę. Pójdę! Dojdę! Ze mną Schiller z odą ‚An die Freude”. Szerzej okna! Świat otwieraj! Wierszu mój, ognia! W pysk dezertera! Flagę do góry! Pracę! Pieśni! W słońce, o którym Michelangelo nie śnił. Dla waszych dzieci, dla naszej ziemi, ludzie prości, skarbów strzeżemy. Czas roziskrzymy. Pięść zaciśniemy. Strzeżemy. I ustrzeżemy. Kategorie:PoezjaTagi: Gałczyński, Soclit
Tak kiedyś wyglądała zima w Krakowie: metr śniegu i wielki mróz! [ZDJĘCIA] AC 2020-01-22 15:50. Czy ten artykuł był ciekawy? Tekst sponsorowany. Materiał Partnerski KONKURS! WygrajWIERSZEWYBRANE 1940 – 42 *BACZYŃSKI Ukochanej mojej Basieńce Krzysztof Baczyński. dn. 15 / lutego / 1942 r. I Część Lasem. Chodzę lasem, zostawiam nie ślady lecz tropy i sapię w wązkiej norze oddechem włochatym. Czy to prawda, że żyłem rybą przed potopem i że jestem dziś wilkiem kochającym kwiaty? Jakże płyną te sosny? sierść ma zapach ostry. Patrzę wam prosto w oczy, a krok mój jest wiekiem. Gdzie las się kończy nagle fioletowym ostem myśliwy z psem,który też był kiedyś człowiekiem. listopad 40r. Pod nieba dłoniastą palmą nie daj mi chodzić samotnie Agni. Otwórz rzeki, a sosny krzykiem z ognia i wiosny podpal i nagnij. W jakie zimy prowadzisz, jakich kolęd słuchać śmiertelnych? Otom jest syn wygnany z ziemi niepoznanej niewiernej. Obce mi niebo czarne i białe zawieszasz nad czas samotny, oceany z kamienia, w które się przemieniam jak w lodach okręt. Nad dniem ostatnim stawiasz mi długie, woskowe świec rzędy, które są stare drzewa, kiedy w portów brzegach rżą argonauckie okręty. Odbierz mi ziemię, miłość rozumną oderwij i porwij z posród umarłych rzeczy, gdzie dojrzewa wieczór o woni morwy. Daj mi konia o Agni z żółtych, strasznych płomieni i białych, bo oto spadam owoc w grób ziemi pod sobą dojrzały. 3 grudzień 40 r. Żal. Pozcinano drzewa światowidom, ścięto głowy buntom dziecięcym, bo nie przyjdą anioły z ptasich puchów, nie przyjdą. Oto nóż szafotów do chleba. Cóż więcej? Zatroskane madonny mdleją jakbyś podniósł ziemi upiorną powiekę więc żal mi, żal, bo świat to żal za utraconym człowiekiem. luty 41 Wydęte karawelle o żaglach z czerwonych motyli pachnące cynamonem, pieprzem i imbirem upływają po morzach mosiężnych, a wtyle delfiny ciągną jak antyczne liry. Jacyż na rufach zdobywcy odlani z płynnego złota w pieśniach wysmukłych jak skrzypce z puszystym wejrzeniem kota. A zawsze tak sam daleko dzwonią na widnokręgu maleńkie archipelagi, które dosięgnąć ręką. Tam w wyspach małych jak uśmiech przez dżungle tygrysiej trawy wędrują złote strusie i szyldkretowe żyrafy. W różowym hamaku wybrzeża koń purpurowy gna, a z dziupli zagląda w pejzaż maleńki, induski strach. Kto ten krajobraz zbudował na wiotkim cieniu zamyśleń, nad trąbką wiatru wydymał policzki wezbrane jak wisnie. Oto zwrotniki płonące jak złoto-czerwone piekło. Maleńkie archipelagi zawsze tak samo daleko. Strzelały race gwiazd w przestrzeń wydętą i ślepą, spadały księżyce napłask do dna stopionego w srebro Spiewały ryby skrzydlate pieśni przejrzyste i szklane kiedy w wyblakłe rano okręt upływał nad światem. Oto legenda marzeń śmiesznych ptaków ze snu. Nocą to tylko żeglarze płyną na dziwny łów: Patrzeć, patrzeć na niebo smutku, nad drzewo odarte historji. Tam białe trupy zdobywców herosów zastygłych w orion. Tam tylko w hamaku plaży dziewczynki z miedzi kołyszą pieśni zgubionych żeglarzy zarosłych czasem i ciszą. 21 luty 41 Danowi synowi Toma. Z psem. 1. We dwu przyjacielu, przez las po jasnych pętlach dróg, poprzez polany biegnące napłask we dwu przyjacielu, we dwu. Masz twarz obrosłą, masz twarz jak ogień jeleni natchnionych przez grom. Pędzą przed nami zdumione drogi z obłoków, z liści, z wszystkich stron. Las to także jest dno pod powierzchnią zamkniętą wiatru. Bije burz magnetycznych batóg, gdy w muzykę płyniemy i światło jak dziecinny, grający bąk. 2. Gdzie ta droga przystaje? — powiedz. Rwą dziecięce koniki w śmierć. Biją mokre po deszczu gałęzie świerkowe w twoją wzniesioną jak trawa sierść, w moją płonącą gwiazdami głowę i w nasz nieludzki rytm jak wiersz. We dwu przyjacielu, we dwu w uroczysku brzęczących godzin wytropimy zielony cud drugich narodzin. Przez ten płomień roztartych mchów, poprzez liście drgających nut kwitnie zwierząt rogaty oset. Coraz dalej, przyjacielu, we dwu zatrzymamy na krawędzi snu drętwiejące nogi bose. Powrócimy przyjacielu we dwu zamyśleni tak głęboko w smutek tamtych nut, w ten najwyższy z zielonych tonów, że spóźnimy się o wszystkie pory roku na zmącony życia wodopój jak na wieczerzę do domu. Kirszek 9 sierpień 41r. Magia. Dym układa się w gryfy, postaci i konie nad rozlewanym ogniem, a on czesząc grzywy żółtych płomieni woła: przez gwiazdy zielone zaklinam cię demonie, Aharbalu przybądź. Wtedy przez pustą ramę portretu wychodzi duch ogromny szeleszcząc od niebieskich iskier i staje u pułapu jak wstrzymany pocisk naprężonych obłoków i unosi wszystkie rozlane dymy w sobie. Wtedy on zbielały porywany przez ciszę, trojony przez cienie Aharbalu — zaklina — przez ten dym stężały, Aharbalu — zaklina — przynieś jej wspomnienie. Więc w suchym blasku iskier rośnie łuk różowy piersi wygiętych twardo, ust rozwartych koncha, podłużne liście powiek. Wtedy z jego głowy odrzuconej w odległość wypływają oczy jakby łzy, w których widać odwrócony obraz coraz mniejszy; i płacze: o siostro niedobra! a już ona jak kamień — rozpuszcza się w nocy. 15 październik 41r. II. Część Krzyż. Za tych — co batem scięte liście, za tych — co ptaki z wosku lane, tych — co im krew znużeniem tryśnie i tych — co wbici cieniem w ścianę i za zwierzęta konające, którym powoli oczy bledną — — chciałbyś odrzucić Bogu — życie, umrzeć raz drugi jak zbawiciel; ale zawarty tobie upływ krwi, i związane ręce w supły, bo ty nie twórczym niepokojem, a tylko, że się patrzeć boisz. 25 listopad 41r. Z szopką. Górą białe konie przeszły, trop dymiący w kłębach stanął. W gwiazdach płonąc cicho trzeszczy wigilijne siano. Z poza gór czy zponad ziemi anioł biały? kruchy mróz? starcy w niebo nachyleni? Anioł biały szopkę niósł. • Zamknąć tak — to ironicznie — w daszek gwiazdom pobielany płomień wieków i człowieka w tekturowe cztery ściany. Zamknąć tak — to z odległości — w dwie figurki — czarną, białą rozdeptanych epok kości i spalone żądzą ciało. • W naprężone kusze burz anioł biały szopkę niósł. • A figurki w męce gasnąc coraz słabły, zanikały w napowietrzną gwiazdy jasność, tekturowo — popielały. Śmiał się anioł pół-uśmiechem z ich uporu, a nie grzechu, że tak jedni, choć ich stu. • Anioł biały szopkę niósł. • Aż na grudzie stopą lekką stanął niby mgłą i skałą i koślawe, głodem ścięte ujrzał w grudę wbite — ciało, żeber czarnych łuki spięte, poskręcane rydle rąk, brzuch jak bęben życia wzdęty, brzuch zsiniały, brzuch jak tłok i zawrócił. W nieba plusk poczerniałą szopkę niósł. 2 grudzień Bóg jest śniegiem — on ziemię połączy z niebem nakształt liści milczących, które z drzewa ostatecznych zamilczeń szczerzą oczy pół boskie — pół wilcze. Bo tak świecić jak on — ciemnością, tworzyć razem błądzenie i kościół jest nieznane. Tylko ci co najdalej w kręgach białych jego twarz poznali. • Jesteś w śniegu, a śnieg oburącz ogarnąwszy — co w nim zobaczysz dotykalne spadnie ciały kulą i żywymi oczami zapłacze. Ty w nim ręki skinieniem drążąc różowawe ciała kobiet wywołasz, róg danieli, ptaki jak mosiądz szybujące w gotyckich kościołach. I pomników zamyślenie wieczne, kanonierów o lawety wspartych, których dawno śnieg wchłonął i przestrzeń, pokolenia idące, a martwe. A gdy urny ziemi zadymią, będą śniegiem bez legend i imion. • Taki w blasku niby, a w ciemności stojąc, płynąc nie znasz odległości, bo co w tobie — za tobą dąży, co najdalej — to łoża drąży wgłąb spojrzenia, a ziemia w tobie mrze w kolebce, zaczyna się w grobie. Ziemią pocznij — odpowie obłokiem, pocznij śniegiem — ziemią odpowie. Więc ty w gwieździe się pocznij wysokiej przejdź człowiekiem i sznurami owiec, przejdź morzami jak syn człowieczy zgiń piorunem i wrzawą mieczy wieczny będziesz — czy się zmienisz w słowo, czy w grobowce, czy w zielony owoc. • / Kulig / Tobie cóż jeszcze? Sań ptaszęcy trzepot z miast kamiennych nawet wyfrunie, bo wiosłując ramionami przez niebo zaczniesz w ciszy, skończysz w piorunie. Może ptaki, nie liście, może sen, może dzieci puszyste jak len — poprzez kręgi śniegowe prą w puklach blasku, w zamęcie rąk. To w mamutów galopie, w nagłych łyskach ich kłów w lustrach zbudzić się przyjdzie, czy w grobie na łów gwiazd pędząc miły, na gwiazd łów. Noce, dnie obok sanny prą, jędrne słońca i komet bąk — to w zdumienia, to w cienie snów, na łów gwiazd towarzyszu, na łów. • My czy w gospodzie, na dróg zakręgu, czy w ciemności staniemy nakoniec? Przeżegnamy się drzewem, czy ręką? Staną gwiazdy parując jak konie. I rozżarzą się polana w kominie — błękitnawe, purpurowe kolumny, a ten kamień wielki jak niebo, a te drwa jak płonące trumny będą zwolna jak róże złote przekwitały, rozwijały płomienie, aż się staną jak niegdyś — potem, ludzką krwią i ludzkim kamieniem. I w szkielety czarne zapatrzeni powrócimy spowrotem do ziemi. Tylko śnieg co jest Bóg i rzeczy płynność, co nad ciszę i nad krew niewinną elementy spopielałe połączy z niebem — nakształt liści milczących. 8 grudzień 41r. Dzień sądu. Każdy dzień jest dniem sądu bez kary jak w niepamięć idące pożary niewidzialny — na ziemi — nisko, niechwytany przepala wszystko. Chociaż dzwonią owoce w uśmiechach i świątynie wzrastają na grzechach, chociaż młodość wytryska i starość każdy dzień jest dniem sądu bez kary. A kto nagle na mchach zobaczy jakieś tropy jak łuny rozpaczy i w marmurze, czy ptaku rozpozna, że stanęła ziemia nieostrożna zadrży prochem, zadymi pożarem w nim zobaczy dzień sądu bez kary. grudzień 41r.„Zato i rycerz nie lada gwałtownik, lecz ów co czeka...” ( Bohater. On w wielości stoi pośród rzeczy, które rosną w potwornej przemianie, pośród roślin przezroczystych mieczy, pośród zwierząt, ludzi, a poznanie będzie obce mu, by trudniej było wielość formy połączyć w miłość. Więc się mienić będą i brunatnieć z złotych formach dojrzałe oczy, to obłoki będą dnem się toczyć, dnem tych spojrzeń, by nie było łatwiej snów od ludzi, kamieni od rąk porozróżniać, a gradu od trąb. A ten, który przeciw niemu zawoła o swej sile i wstrząśnie owadem wszechmałości — przejdzie w apostoła przemartwiały swej słabości jadem i ze strachu potęgę głoszący w pięści zmienić chce gwiazdy i słońce. On w wielości stoi. Wśród kaskady tryskającej mleczem i tonami, a nie spadnie choć poryty gradem i nie wiedząc, gdzie koniec — nie skłamie. Ani w bojach zjednoczy się w ogień, ani w ludziach nie przystanie z trwogi. I nie wiedząc choć otchłań zobaczy i nie wierząc w wiarę, która depcze czuciem światła łącząc przez powietrze tak gwiazdami i łzami zapłacze. Ręce kładąc prosto w tęczę tonu sklepi ziemię z niebem nakształt domu. Będzie człowiek w ludziach, zieleń w ziemi nad wiekami trwający ciemnymi. 28 styczeń 42r. Serce. Serce jest ptak biały z drzew białych nieoderwany ptak — jak owoc niedojrzały, jak nieznajomość potęg, które w kolebach ziemi kołysały trwogę i miłość nim w ciało stężały, nim się nie stały młotem. A teraz młot, a nad nim cóż, gdy bije o ziemie lodowate, o serca niczyje cóż nad nim? Serce ptak biały z drzew nieoderwany karmiony krwią z Chrystusa pięciorany wzejdzie, czy spadnie? Serce ptak biały — nocą lot rozwija jak wstęgę, albo skrzydła jak kolumny wbija w ciemność, czy światło? A kiedy ptakom — ptakiem, ludziom — wiosłem sobie jest tylko śpiewem niedorosłe to już odgadłe. 12 luty 42r. I tylko ja i wiatr. To on mi każe tak pędzić. I tylko ja i wiatr. Od Twoich dłoni wciąż silniejszy. I tylko ja i wiatr. To on mi każe tak pędzić. I tylko ja i wiatr. Od Twoich dłoni znów silniejszy. To ja. Mój taniec poprzez dzikość myśli nagich. W tym szaleństwie gubię Cię I ofiarą staję się swoich pragnień, braku granic.
Leśna fujarka - Kamila WaleszkiewiczBajki na dobranocBajka z cyklu: Opowiastki Z Wróżkami I Nie Tylko Hlip, chlap,…, kap, … kap, … kap,… , och!…ach!… Hlip, chlap, … – Co to? – Zastanawiał... Lis i osieł - Ignacy KrasickiKrasicki dzieciomLis stary, wielki oszust, sławny swym rzemiosłem, Że nie miał przyjaciela, narzekał przed osłem. „Sameś sobie w tym winien – rzekł mu osieł na to – Jakąś sobie zgotował,... List jesieni - Jadwiga HockubaWierszykiPrzybywaj zimo, siwa damo, dawno już spadły wszystkie liście. Wdziej swoje futro, czapkę włóż, bo tu, w kałużach błyszczy mróz i wiatr w gałęziach świszcze. I...
Zachodni wiatr tekst - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk. Szanowny Kliencie, z uwagi na znaczny wzrost zainteresowania ofertą drogerii internetowej informujemy, że czas realizacji zamówień wysyłkowych może ulec że dokładamy wszelkich starań, aby zamówienia realizowane były w możliwie jak najkrótszym za niedogodności i prosimy o wyrozumiałość dla zespołuGdy z synkiem zostaliśmy sami Jak wielki nietoperz - niepokój Szybował powoli nad nami. Andrzej Bursa - Depesza. do redakcji przyszła depesza następującej treści "mordujemy wszystkich poetów od dnia pierwszego września" depeszowiec zbladł jak biuletyn czy można zamieścić czy można zamieścić tę opóźnioną depeszę o takOd czwartku do soboty prognozujemy w Polsce silny wiatr, który związany będzie z przemieszczaniem się blisko naszego kraju niżu Porywy wiatru na nizinach osiągną na ogół 60–80 km na godz., nad morzem lokalnie 100 km na godz., a w Tatrach przejściowo powyżej 100 km na godz. Tak silny wiatr jest groźny dla naszego życia i zdrowia, dlatego apelujemy o zachowanie ostrożności Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Za zamieszanie w pogodzie od czwartku odpowiedzialny będzie głęboki układ niskiego ciśnienia, który znajdzie się nad Skandynawią. W jego centrum ciśnienie spadnie do zaledwie 984 hPa. Następnie zacznie on powoli zanikać i przesunie się nad Białoruś, a następnie Ukrainę. Tymczasem na Atlantyku usadowi się rozległy wyż, w którego centrum ciśnienie będzie o blisko 50 hPa wyższe. Stąd prognozowane silne porywy wiatru, przede wszystkim w pasie nadmorskim. Polecamy: Zgniły wyż ściąga nad Polskę chmury i chłód. Gdyby był styczeń, mielibyśmy wielki mróz Wichura w Polsce. Kiedy i gdzie powieje najmocniej? Pierwsze silne porywy wiatru pojawią się już w czwartek, kiedy z północnego zachodu na południowy wschód zacznie przemieszczać się dość szybko front atmosferyczny z opadami deszczu do 5–15 mm. Po południu w większości kraju wiatr w porywach ma osiągać 50 km na godz., na Pomorzu 65 km na godz., zaś nad samym morzem nawet 70 km na godz. Dalsza część tekstu pod materiałem wideo. Największa wichura mieszkańców Wybrzeża czeka jednak wieczorem i w pierwszej części nocy z czwartku na piątek, kiedy między Ustką a Świnoujściem wiatr może rozpędzić się aż do 100 km na godz. Takie podmuchy wiatru są w stanie wyrywać drzewa z korzeniami. Na morzu wystąpi sztorm. Bardzo mocno powieje także w głębi lądu – przeważnie między 60 a 80 km na godz. Zobacz: Czy w tym roku zima też będzie biała? Synoptycy już to sprawdzili Największa wichura zaatakuje w nocy z czwartku na piątek nad morzem Wietrznie będzie również w piątek. Z reguły porywy wiatru nie przekroczą jednak 65 km na godz., a na wschodzie oraz w Małopolsce 75 km na godz. Prawdziwa wichura przeniesie się natomiast w Tatry, gdzie niewykluczone są podmuchy do ok. 110 km na godz. Apelujemy zatem, aby tego dnia powstrzymać się od wycieczek na górskie szlaki - taki wiatr stanowi realne zagrożenie dla naszego zdrowia i życia. Foto: Piątek również będzie bardzo wietrzny Silniejszy wiatr da nam się we znaki jeszcze w sobotę, głównie na północy, wschodzie i częściowo w centrum, gdzie prognozy wskazują na porywy dochodzące do 50–65 km na godz. Od zachodu i południowego zachodu wiatr ma jednak szybko słabnąć, co będzie zapowiedzią dużo spokojniejszej aury w następnych dniach. Przeczytaj: We wtorek poprawa pogody. Będzie nieco cieplej i pojawi się więcej słońca Foto: Od soboty wiatr zacznie powoli słabnąć Cieszymy się, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści. Źródło: Onet/wxcharts 2NOaiK.